piątek, 21 października 2016

"To tylko Rock and Roll" Część Ósma, Ostatnia.


- Aniu, jak się czujesz?
Dziewczyna pomyślała, że takim tonem matka zwracała się do niej, kiedy w podstawówce dostała gorączki.
- Świetnie – burknęła, nie odrywając mokrych oczu od albumu ze zdjęciami.
Sama nie była pewna, czemu zadręczała się ich oglądaniem. Razem z Marlo szczerzył zęby na szczycie Śnieżki, stroiły miny na tylnym siedzeniu ich auta, śmiały się podczas próby…
- Może chcesz porozmawiać? – zapytała jej matka.
Chciała. Potrzebowała, żeby ktoś wraz z nią poniósł to cierpienie, wziął na siebie część jej bólu.
- Nie – rzuciła obojętnie, licząc, że matka wyjdzie z pokoju.
- Jesteś na mnie zła?
- Chce żebyś odczepiła się od taty.
Elżbieta milczała przez kilka sekund, ważąc słowa.
- To nie jest takie proste – oświadczyła w końcu.
- Bardzo proste. On nic nie zrobił. – Ania ostentacyjnie przewróciła stronę w albumie. – Po prostu się od niego odczep.
Odwróciła się, myśląc, że matka będzie wściekła, ale na jej twarzy malował się wyłącznie smutek.
- Nie wszystko rozumiesz – powiedziała spokojnie.
- Bardzo dobrze rozumiem! – uniosła się Ania. – Słyszałam każde słowo, gdy chciałaś pozbyć się Marlo. Obie słyszałyśmy. Było jej niezmiernie miło, kiedy zrobiłaś z niej prostytutkę.
- Nie mów do mnie w ten sposób.
- Przez te kilka dni non-stop chciała się wynieść, pójść gdziekolwiek, byle „nie zrujnować waszego małżeństwa”. Ale tata kazał jej zostać. Nawet nie wiesz, jak bardzo było mi za ciebie wstyd. – Głośno zatrzasnęła album i usiadła na łóżku. – Przedwczoraj odświeżyłaś mi to uczucie.

*
Oldie zagrał na gitarze akustycznej pierwsze kilka taktów i nikt na sali nie miał już wątpliwości, co wydarzy się dalej. Odpowiedziała mu gitara Ani i ich partie przeplatały się ze sobą przez całą długość wstępu, układając się w sploty nostalgicznej melodii.

„So, so You think You can tell,
Heavens from hell, blue skies from pain?
Can You tell a green field from a cold steel rail,
A smile from a veil,
Do You think You can tell?”9

Ona sama niczego nie była pewna. Bez Marlo wszystko stało się wykrzywione, cała rzeczywistość uległa wypaczeniu, słowa zgubiły swoje znaczenia. Czy to, w co wierzyła, było takim w istocie? Czy światem władał zupełnie inny porządek, odmienna logika, dla której śmierć Marleny miała jakąś przyczynę? I jakiś cel. Może układ sił było odmienny, może przedmioty nie były tym czym się zdawały, może ludzie byli inni niż myślała?
A może zupełnie nic się nie zmieniło i tkwiła w tym samym, „starym” świecie, którego nie poruszył jej los, który nawet nie zauważył zniknięcia jednej osoby? Jednej z miliardów.

“And did they get You to trade,
Your heroes for ghosts,
Hot ashes for trees, hot air for a cool breeze,
Cold comfort for change,
Did You exchange,
A walk on part in a war for a lead role in a cage?”9

Czy powinna wszystko przewartościować czy trwać przy dawnych sądach niezależnie od tej straty, pomimo niej? Nie dać się zniekształcić czy też dostosować do nieznanych sił i reguł, których nie pojmowała?
Dokąd poszłaś Marlo? Czy tam jest ci lepiej niż z nami? Czy tam znalazłaś to, czego szukałaś? Czy wiesz już co to było? Czy nadal jesteś sobą i czy my będziemy tacy sami?

“How I wish, how I wish You were here!
We’re just two lost souls swimming in a fish bowl,
Year after year,
Running over the same, old ground,
What have we found?
The same old tears,
Wish You were here!”9

*
Milczeli całą drogę do domu. Po skończonym koncercie Marta przybiegła do nich i rzuciła się na szyję Ani, mówiąc, że nikt nigdy nie miał piękniejszego pożegnania niż Marlo. Nie pamiętał, kiedy poprzednio widział swoje córki równie zjednoczone jak przez ostatnie kilka dni. Marta objęła także jego.
- Byłeś świetny, tato – usłyszał jej słowa.
Później zjawiła się także jego żona i patrząc w jej oczy, pomyślał, że musiała płakać. Podeszła kolejno do każdej z dziewczyn, począwszy od Ani, do Jima, a na końcu do niego.
- To piękne, co dla niej zrobiliście, Marek.
Nie był pewien czy krył się w tym cień wyrzutu.
Przez jakiś czas pozostali w klubie i wiele osób podchodziło do nich, by wyrazić swój żal albo podziękować im. Był wśród nich także chłopak, który nadzwyczaj długo trzymał w swoich objęciach Anię.
Kiedy wsiedli do samochodu, wszystko nagle ucichło. Gwar głosów z klubu, muzyka, rytm kroków. Zatopili się w ciszy i delikatnym szmerze obracających się kół. Pomruku silnika. Uciekli ku własnym myślom. Na tylnym siedzeniu, Ania złożyła głowę na ramieniu siostry.
Skalski prowadził wolno i uważnie. Miasto było puste, spokojne. Pojedynczy ludzie spacerowali przy świetle latarni. Tylko ich ruch znamionował to, co nieuchronne. Świadczył o upływie czasu. Niewzruszonym ani przez śmierć ani przez życie.
Kiedy wysiedli z auta i wspięli się po schodach, Skalski poczuł jak bardzo był zmęczony. Zrzucił buty i powlókł się do łazienki. Zamknął się tam, aby nikt go nie widział. By nie zobaczyły jak bardzo był słaby. Oparł się o zlew i rozpiął koszulę. Spojrzał na nieogoloną twarz w lustrze. Miał na zaroście kilka siwych włosów i czuł jakby przez tydzień postarzał się o kilka lat.
Bardzo żałował Marlo, jednak myśl, która teraz napawała go największym strachem nieodłącznie wiązała się z Anią. Co gdyby to ona zginęła? Gdyby to jej nie zdołał ocalić? Ją stracił na zawsze? Tę córkę, którą wychowywał od dziecka, którą trzymał przy sobie od najmłodszych lat. Nad samą tą wizją płakał przez dłuższy czas, w głowie mając obrazy z ostatnich dni, tygodni i lat.
Elżbieta czekała na niego przed drzwiami. Kiedy wyszedł, powiodła go do pokoju, a tam ciężko usiadł na kanapie, przed zaparzoną filiżanką herbaty. Na twarz żony nie widział złości ani wyrzutów, osądu ani oskarżeń. Była smutna, podobnie smutna do niego.
- Nie ma już sił – powiedział Skalski ni to do siebie, ni to do swojej żony.
- Wczoraj przyszła tu paczka, nie wiedziałam od kogo. – Powiedziała pokazując mu rozdartą, brązową kopertę. – Był tylko adres, dlatego ją otworzyłam. – Wziął ją bez pretensji.
Było tam kilka kartek, bez pardonu wydartych z pamiętnika. Postrzępionych i zmiętych, jakby ktoś wahał się, co z nimi zrobić. Większość tekstu odnosiła się do Ani i jak mógł starał się go nie czytać. W jednym miejscu, ktoś oderwał wcześniej przyklejone zdjęcie. W osamotnionym podpisie widniał także i on. „ Angie, Oldie, Lily i Ice. W sali prób – lepszym domu.” Kolejną stronę rozpoczynał cytat:

“Old man, take a look at my life, I’m a lot like You,
I need someone to love me
Whole day through,
Ah, one look in my eyes
And You can tell that’s true.
Old man, take a look at my life,
I’m a lot like You were.”10

Dalej, wzięte wprost ze słownika, widniały dwie definicje słowa „ojciec”. Pierwsza z nich głosiła:
„Mężczyzna, który ma własne dziecko lub dzieci.”
Tę definicję przekreślono kilkoma nierównymi kreskami. Poniżej widniała druga:
„Ten, kto coś stworzył, wynalazł, zainicjował lub był czyimś wzorem, natchnieniem itp.”
Drugą część tej definicji podkreślono markerem. Marlo opatrzyła tę stronę jednym zdaniem komentarza:
„Jeżeli mam ojca, jest nim ojciec Ani.”

*
Klub znów zatonął w ciemności, rujnowanej przez nieustępliwą lampkę sponad baru. Cała piątka zebrała się wokół trzech mikrofonów zestawionych ze sobą na środku sceny. Zostawili swoje instrumenty, żeby zaśpiewać Marlo tę ostatnią piosenkę. Oldie objął ramionami Anię i Lilkę. Jim stał wyprostowany, jak do apelu. Iza płakała i jej mocny make-up rozpływał się po policzkach.

„Sleep, sleep tonight
And may Your dream
Be realized
And if thundercloud
Passes rain
So let it rain
Rain down o You”11

Odnosili wrażenie, jakby Marlo naprawdę odeszła dopiero teraz, jakby końcem koncertu ostatecznie pieczętowali jej śmierć. Wypuszczali z rąk ostatnie wątłe nici, które trzymały ją pośród nich. Kiedy Jim wróci do swoich, a oni zbiorą się na kolejną próbę, jeśli kiedykolwiek do niej dojdzie, po Marlo pozostanie wolne miejsce, puste krzesło, tak jak przy obiedzie w domu Skalskiego. Luka wołająca o zapełnienie, wyrwa w burcie statku. Wieczne wspomnienie.
„So let it rain
Rain down on You.”11

KONIEC

9 “Wish You Were Here” – Roger Waters z albumu “Wish You Were Here” Pink Floyd, Harvest/Columbia 1975.
10 “Old Man” – Neil Young z albumu “Harvest” Neil Young, Reprise, 1972.
11 “MLK” – U2 z albumu “Unforgettable Fire ” U2, Island Records, 1984

"To tylko Rock and Roll" Część Siódma.


Ich spojrzenia. Te ich przeklęte spojrzenia doprowadzały go do obłędu. Stał tam, nieruchomy, z daleka wpatrując się w surową, drewnianą trumnę. Kanciastą bryłę, która na zawsze pochłonęła jej ciało, ukryła jego wygląd, odebrała mu kształt. Ostatecznie wyrwała ją z tego świata i poprzez ten krótki moment zawieszenia powiedzie ją ku nieznanemu. Przez wrota śmierci do nowego życia.
Oni zaś, wszyscy, którzy się tu zebrali, mogli wyłącznie biernie przypatrywać się temu przejściu, stać na zewnątrz tunelu. Marlo bezpowrotnie uciekła spod ich wpływu -  niechcianego, odrzucanego, znienawidzonego, a nawet tego którego pragnęła i oczekiwała. Oni wszyscy byli bezradni. Przybyli, kiedy kości zostały rzucone. Mogli wpatrywać się w łódkę płynącą przez rzekę. Zbyt odlegli, by ich dostrzeżono czy usłyszano. I tylko to jedno pytanie nurtowało ich wszystkich – co można było zmienić? Wcześniej, dni, tygodnie, miesiące, lata przed tym dniem. Co poszło nie tak, gdzie zawiedli? Zwłaszcza on zadawał sobie to pytanie.
„Co zrobiłem źle, na litość Boską?! Jaki mój błąd to sprawił? Czy ten telefon? Czy zaangażowanie w działalność zespołu? Czy motywacja, jaką w niej budowałem? Czy była to tylko cholerna, bezsensowna, przypadkowa śmierć, cios ślepego losu, odrażająco cyniczny zbieg okoliczności? Czy mogło nie być winnych? Czy za ten dramat nikt nie poniesie kary? Choćby ja, ktokolwiek!”
Raz po raz ślizgały się po nim spojrzenia innych zgromadzonych. Neutralne, obojętne, zatrwożone, pocieszające, wrogie. Wszystkie wydawały mu się obłudą i farsą. Gdzie byliście, kiedy was potrzebowała? Kiedy bił ją ojciec, kiedy matka piła, kiedy musiała uciekać z domu? Kiedy mogliście coś zmienić! Może to was zabrakło, żeby jej los potoczył się inaczej?
Nie mógł skupić się na Mszy, czując na sobie ich spojrzenia. Nic nie warte emocje, które w niego słały. Zbyt późno.
I obojętny bezruch trumny. Niewzruszonej ich żalem, ich bólem, ich oskarżeniami, ich wyrzutami sumienia. Ostatecznie pogodzonej z losem. Z wkładem, jaki miał w nim każdy z nich. Ten bezruch tworzył przerażający dysonans wobec naturalnej żywotności Marlo. Jej ekspresyjnej emocjonalności, która odeszła bezpowrotnie. Ucichła wraz z ostatnią nutą piosenki jej życia. Melodii, którą tylko ona znała, w której oni mieli jedynie gościnny udział.
Po Komunii i zakończeniu Mszy uformował się kondukt żałobny. Wiodła ich trumna, skrywająca ciało Marlo, ich przedziwny przewodnik, za którym nie mogli podążyć. Prowadziła na sam skraj tunelu, przed same drzwi na drugą stronę.
Skalski trzymał się z dala, zamykając kondukt. Unikając spojrzeń, gestów, uprzejmości.
Bezsilny czy winny? Teraz już wyłącznie bezsilny.

*
Ania weszła na scenę i bez słowa chwyciła swoją gitarę. Wokół jej oczu i na lewym policzku odmalowały się ślady rozmazanego tuszu, jednak jej mina była stanowcza i zdecydowana. Oldie podszedł do niej, chcąc upewnić się czy może grać, ale warknęła tylko – „Gramy Doorsów!” – i odeszła do swojego kąta sceny. Lily i Ice zajęły własne miejsca za ich plecami.
Była wściekła. Na cały świat, na siebie, nas swojego ojca. Na Marlo. Tę cholerną zołzę, która zostawiła ją samą! Dlaczego? Czy sama tego chciała? A może Bóg albo los, albo jej matka? Czy też zupełnie nikt tego nie chciał, a stało się to na złość im wszystkim? Makabryczny żart, Bóg wie czego. Pragnęła uciec od swoich myśli.

“You know the day destroys the night,
Night divides the day,
Tried to run,
Tried to hide,
Break on through to the other side!
Break on through to the other side!
Break on through to the other side!”7

Nigdy nie miała lepszej przyjaciółki niż Marlo. Wierniejszej, bliższej, bardziej zaufanej. W której jej sekrety mogły spoczywać bezpiecznie. Jej rozterki znajdowały rozwiązania, entuzjazm zyskiwał na mocy, marzenia nabierały kształtu. Były dla siebie jednocześnie przeciwwagą i katalizatorem. Wzajemnie wyciszały lub indukowały swoje emocje. I przeżyły tak wiele zwyczajnie dobrych chwil.

“We chased our pleasures here,
We dug our treasures there,
But can You still recall
The time we cried?
Break on through to the other side!
Break on through to the other side!
Break on through to the other side!”7

Ania wykrzyczała do mikrofonu całą swoją wściekłość, cały ból, jaki w sobie nosiła, chaos i niezrozumienie, które ją ogarniały. Chciała rzucić swoje oskarżenia przeciwko wszystkim, przeciw komukolwiek! Przeciw swojej matce, która nie cierpiała Marleny, przeciw swojemu ojcu, który traktował ją jak córkę, przeciwko sobie, która tak bardzo jej potrzebowała, przeciw publiczności, która dbała o nią tylko, kiedy stała na scenie. Obarczała ich wszystkich, nie szukając sprawiedliwości, a jedynie drogi ujścia swojego żalu, ucieczki od pogrążania się w odmętach beznadziei.

“I found an island in Your arms,
Country in Your eyes,
Arms that chain,
Eyes that lie!
Break on through to the other side!
Break on through to the other side!”7

Utwór urwał się nagle i na krótką chwilę cały klub ogarnęła cisza. Zupełna, ostateczna. Tylko przez moment. Wybrzmiała w niej cmentarna pustka, bezdźwięk, z jakim zetknęli się na granicy światów. Stojąc przed bramą.

“The gate is straight!
Deep and wide!
Break on through to the other side!
Break on through to the other side!”7

*
Skalski siedział w fotelu, pogrążony w ciszy. Nawet najsubtelniejsze nuty nie sączyły się z zestawu głośników, nie omywał pomieszczenia kojącą albo żałobną melodią. Kiedy weszła do pokoju, ta cisza dotknęła jej silniej niż obojętny bezruch, niż pusty wzrok męża wycelowany za okno. Cisza, która była z nim sprzeczna, która była jego wrogiem, jednak teraz poddał się jej nawet nie podejmując walki. Uciekł w nią, zdradzony przez swoją pasję, przez sojusznika, który okazał się bezsilny.
- Marek, wysłuchasz mnie?
Raptownie obrócił głowę, wyrywając się z osłupienia.
- Nie jestem w nastroju – oświadczył po chwili milczenia.
- Rozumiem, że czujesz się podle, ale…
- Rozumiesz? – Przeszył ją jego zimny ton. – Co rozumiesz?
- Marek, nie byłam na tym pogrzebie, bo nie mogła urwać się z pracy, ale to nie oznacza, że nie rozumiem, jakie to ma znaczenia dla Ani i dla ciebie.
Skalski zdawał się rozważać jej słowa.
- Wszyscy tam byli. Rodzice Lilki i Izy. Matematyk, którego nie lubiła. Tłum dzieciaków, nauczyciele. Jej patologiczna rodzina. – Zawiesił głos. – Ale nie ty. Myślisz, że zrobiłabyś to dla niej? Jej już i tak wszystko jedno. Mogłaś, choć raz, pomyśleć o Ani.
- Nie masz pojęcia, o czym myślę.
- Racja, nie mam pojęcia. Nie rozumiem, o czym myślisz. Ani dlaczego tak działasz. O co ci chodzi? Byłem przekonany, że te bzdury, które snułaś tamtego wieczora, były tylko chwilowym objawem wściekłości, ponadprzeciętną złośliwością, ale ty najwyraźniej nadal w to wierzysz.
Odwrócił się od niej, by znów gapić się przez okno.
- To rozmawiaj ze mną, do cholery, jeśli chcesz zrozumieć! – Skalski nie zareagował. – Będziesz tu siedział i milczał?
Podniósł się i ruszył w kierunku drzwi.
- Nie zachowuj się jak dziecko, Marek.
Minął ją i wyszedł na korytarz.
- Nie bądź irracjonalny!
Wszedł do gabinetu i zatrzasnął drzwi. Elżbieta bezskutecznie nacisnęła klamkę.
- Co mam zrobić? Co chcesz usłyszeć? Jak ma się wytłumaczyć, kiedy tam siedzisz…?
Skalski nie odpowiadał. Usiadł na obrotowym krześle, wpatrując się w drzwi. Łudząc się, że dopiero za chwilę, Ania wkroczy przez nie, by oznajmić mu założenie zespołu.

*
Po „Break on through” nie zrobili przerwy na oklaski, lecz natychmiast ruszyli z kolejnym, dynamicznym utworem. Z twarzy Ani nie schodził agresywny, zapalczywy wyraz, a swoim spojrzeniem wciąż rzucała wyzwanie, szukając kogoś, kto zechciałby je podjąć.

“Swing low in the dark glass hour,
You turn and cover,
See it turn to dust,
Move on a stone dark night
We take to fight
Snowfall turns to rust,
Seam in a fusing mine,
Like a nursing rhyme,
Fat man starts to fall,
Here in a hostile place,
I hear Your face, start to call.”8

Czy w tym tłumie był ktokolwiek, kto rozumiał, co czuła? Kto doświadczył podobnego bólu? Poniósł podobną stratę? Kto naprawdę żałował śmierci Marlo, tęsknił za nią, uronił po niej łzę? Czy była tu całkiem sama, naprzeciw łowców sensacji, obojętnych przechodniów, marnych pozerów? Ona i jej zespół. Kwintet Don Kichota, walczący by poczuli ich emocje, zrozumieli ich żal. Zasypywali ich słowami i dźwiękiem, żeby poczuli cokolwiek. Niezrozumiani, samotni, słabi, opuszczeni, nadzy. Błagający o ratunek lub zgubę. A zarazem patrzący z pogardą na tłum, jak Horacy. Na nieoświecony tłum, który nie rozumiał.

„And if You think that I’ve been losing my way,
That’s because I’m slightly blinded.
And if You think that I don’t make too much sense,
Well, that’s because I’m brokenminded.”8

Czy ich żal pozbawiony był sensu?
Czy ich wściekłość nie miała celu?
Czy ich oskarżenia, były słowami rzucanymi na wiatr?

“Don’t keep it!
Inside!
If You believe it,
Don’t keep it all inside!”8

Zrozumcie, na litość Boską! Pojmijcie to! Dajcie jakąkolwiek odpowiedź. Czy oszaleliśmy? Czy straciliśmy rozum? Czy ponosimy winę? Dajcie nam to poczuć, wejdźcie w interakcję, współodczuwajcie! Stańcie w prawdzie. Cokolwiek myślicie, rzućcie to nam w twarz.
Oczekiwała tego przede wszystkim od matki. Kto jeśli nie ona powinien ją zrozumieć? Miała obowiązek jej wysłuchać! Zjednoczyć się z nią w żalu, zamiast toczyć zimną wojnę z jej ojcem. O Marlo czy o zaszłości z dawnych lat, nie istotne. Nie w takiej chwili.
Czuła się samotna i opuszczona.

7 “Break on through” – Jim Morrison z albumu “The Doors” The Doors, Elektra,1967.
8 “Inside” – Peter Lawlor z albumu “Mind’s Eye” Stilitskin, White Water Records,1994. 

wtorek, 18 października 2016

"To tylko Rock and Roll" Część Szósta


„Oh I remember Toronto when Mylo went down
And we sat and we cried on the phone,
I never felt so alone,
He was the first of our own.
Some of us go down in the blaze of obscurity,
Some of us go down in the maze of publicity,
The price of infamy,
The edge of insanity.”5
                                          
To był zwykły, sobotni wieczór. Środek kwietnia. Od trzech dni lało niemiłosiernie, więc zadzwonił do Marlo, pytając czy nie potrzebowała podwózki. Mieli dać koncert w klubie muzycznym jego kumpla, Adama, dawnego klawiszowca „The Bleeding Ears”.
- Dam sobie radę, nie mam trzech lat! – usłyszał w odpowiedzi.
- Tylko pośpiesz się. Wiesz, że dzisiaj nie możemy się spóźnić!
Zapewniła go, że będzie na czas.
- To bardzo ważne, Marlo, ma nas słuchać…
- Wyluzuj, staruszku, bo zejdziesz na zawał! Czy ja kiedykolwiek cię zawiodłam?
Skalski przybył na miejsce półtora godziny przed czasem, żeby zadbać o każdy szczegół. Rozstawienie sprzętu, nagłośnienie, akustykę, odsłuchy. To, żeby kable nie plątały się pod nogami. Tego dnia miał ich słuchać dziennikarz od talentów znanej rozgłośni radiowej. I facet z niezależnej wytwórni płytowej, który czasem przesiadywał w tej knajpie, szukając ciekawych kapel.
Skalski biegał jak obłąkany, doglądając wszystkiego, a później siedział jak na szpilkach, raz po raz wychodząc na deszcz w poszukiwaniu zasięgu. Czekali tylko na Marlo i Ice, bo Anię i Lilkę przywiózł ze sobą. O wpół do ósmej, Adam kazał mu się uspokoić, żeby nie stresował dziewczyn. Pięć minut później pojawiła się Iza.
- Co za pogoda – rzuciła tylko i poszła sprawdzić, czy z jej perkusją wszystko było jak trzeba.
Mijały kolejne minuty. Za dwadzieścia Oldie zadzwonił do Marleny, ale jej numer nie odpowiadał. Było za piętnaście, za dziesięć, za pięć… Skalski stał na deszczu, na przemian dzwoniąc i klnąc. Wreszcie zapowiedział Adamowi półgodzinne opóźnienie i z furią wskoczył do samochodu, żeby pojechać po tę nieznośną, niesforną, roztrzepaną…
Kiedy, łamiąc niezliczoną ilość przepisów, wpadł z niedozwoloną prędkością na jej ulicę, zobaczył przed sobą mrugające światła karetki i radiowozu. Dał po hamulcach, nie chcąc dostać mandatu, a auto sunęło kilkanaście metrów po śliskiej nawierzchni. Zaparkował czym prędzej i wysiadł w ulewę. Nie zabrał parasola ani kurtki. Ruszył chodnikiem, trzymając się jak najdalej od krzątających się policjantów. Zobaczył samochód z powgniataną maską i stłuczoną przednią szybą. Może Marlo była świadkiem wypadku? Policjanci zatrzymali ją, żeby zebrać zeznania? Skręcił w kierunku najbliższego z nich. Musiał jak najszybciej zabrać ją na koncert! Przecisnął się między dwoma samochodami, zaparkowanymi prostopadle do kierunku jazdy i odruchowo rozejrzał się, wkraczając na jezdnię. Na prawo od niego, spod bagażnika białego sedana, wystawał rozdarty plecak Marlo.

*
Angie zmieniła gitarę na akustyczną i podeszła do mikrofonu na trzęsących się nogach. Jim na moment zniknął ze sceny, a Oldie usiadł przed centralką Izy z drugą gitarą. Zagrali wstęp i Ania zaśpiewała bardzo cicho, tracąc głos na ostatnich sylabach wersów:

“ I feel so lonely without You, my friend,
I thought I’ll never be without You, my friend, for all my life,
I feel so lonely sittin’ in this house that I have once escaped,
I feel so useless when the traitor runs and I’m not the one who chase,
We’re torn asunder and I have to confese,
I see Your face in every face,
I hear Your voice in an empty room,
I hear Your steps in the corridors that no one use,
So tell me why, Your gone, my friend?”^

Ostatnie słowa uwięzły jej w gardle i Ania rozpłakała się na dobre, zdjęła gitarę i łkając, zbiegła ze sceny.
*
Mimo gorącej owacji, Ania nie wróciła na scenę. Oldie przywołał Jima i zamienił z nim szeptem kilka zdań.
- Dziewczyny, spróbujcie nakłonić ją do powrotu – powiedział do Izy i Lilki. – Jedną piosenkę zagramy sami.
Dziewczynki zeszły na backstage w ślad za Anią, a Jim zarzucił na szyję pasek od swojego Rickenbackera.
- Wybaczcie, moi drodzy, to dla nas nieopisana strata. – Pomruk z publiki, jakieś słowa. – Zagramy dla was niemal akustycznie coś co na pewno znacie.
Całe wieki wcześniej, podczas jednej z prób, Marlo zapytała go, jaki utwór przychodził mu do głowy, kiedy o niej myślał, a on wskazał właśnie ten klasyk sprzed lat.

„Remember when You were young,
You shone like the sun!
Shine on You crazy diamond!
Now there’s a look in Your eyes,
Like black holes in the skies!
Shine on You crazy diamond!”6

- Cudownie, masz mnie za wariatkę! – zaśmiała się wówczas.
- Raczej diament, wymagający oszlifowania.

„You were caught in the crossfire,
Of childhood and stardom,
Blown on the steel breeze,
Come on You target for faraway laughter,
Come on You stranger, You legend, You martyr and shine!”6

Był to największy komplement, jaki Marlo usłyszała przez całe życie. Tylko dziadek, który zmarł trzy lata wcześniej, kiedykolwiek nazwał ją podobnie. Swoim skarbem, perłą. Dla matki była za to niewdzięczną gówniarą, dla rówieśników – nadąsaną dziwaczką, dla kolegów z klasy – powietrzem, bo oni wszyscy ubóstwiali Anię. Na nią, nikt nie zwracał uwagi, nie obchodziła nikogo. Poza tą małą grupką, rodziną, jaką stanowił zespół.

“ Pile on many more layers
And I’ll be joining You there!
Shine on You crazy diamond!
And we’ll bask in the shadows
Of yesterday’s triumph
And sail on the steel breeze.
Come on You girl child, You winner and loser,
Come on You miner for truth and delusions and shine!”6

5 “Blind Curve: Part III – Mylo” – Fish (właść. Dereck William Dick) z albumu “Misplaced Childhood” Marillion, EMI, 1985.
^ “So lonely without You, my friend” – Anna Skalska z EP “No Way Back, Tribute to Marlo” Sirius and the Sirens, Delusional Records, 2012. (Nathaniel Sathirian,2010)
6 “Shine on You Crazy Diamond” – Roger Waters z albumu “Wish You Were Here” Pink Floyd, Harvest/Columbia,1975.

poniedziałek, 10 października 2016

"To tylko Rock and Roll" Część Piąta.


Wysiadł z samochodu na rogu ciemnej, pustej alejki. Żarówka przepaliła się w najbliższej latarni i musiał zapalić latarkę, żeby cokolwiek widzieć. Ściany alejki pokrywało graffiti i sypiący się tynk. Jak one trafiły w to miejsce? Puste butelki walały mu się pod nogami. Jakieś szmaty i śmieci. Szedł wzdłuż prawej ściany aż strumień światła padł na długą pordzewiałą drabinę, ciągnącą się do samego dachu. Stał pod nią, patrząc pionowo w górę. Może lepiej wezwać policję? Wejść tam dołem, nie ryzykować? Wolał nie wiedzieć ile razy jego córka wspinała się na ten dach. Zębami chwycił latarkę i powoli ruszył w górę. Dlaczego to on musiał się tym zająć? Czy nie było nikogo innego? Rodziny? Służb?
Drabina niepokojąco skrzypiała pod jego ciężarem. Próbował nie patrzeć w dół, tylko mozolnie piął się w górę w plamie światła z latarki. Cieszył się, że nie padał deszcz. W połowie drogi spuścił wzrok, ale jego spojrzenie nie sięgało niżej niż jeden szczebel poniżej stóp. „Gdybym się puścił, spadłbym przez krawędź wszechświata.” Wspinał się dalej, odsuwając od siebie takie myśli. Kiedy w końcu stanął na dachu, owiał go chłodny, zimowy wiatr. Jak miał znaleźć Marlo w tej wielkiej ruinie? Ruszył w kierunku schodów i potknął się o jakiś kabel. Upadł, klnąc siarczyście.
Robił to dla własnej córki czy jaki to wszystko miało cel? Czemu przylazł tu sam, w środku nocy, jak niewydarzony naśladowca Indiany Jonesa? Chciał pokazać jakim jest świetnym ojcem, zrobić  na złość żonie, a może rzeczywiście zaczął troszczyć się o tę dziewczynkę, o którą najwyraźniej nie dbała nawet własna matka? Która szukała w jego domu namiastki swojego, w jego córce – siostry, w zespole – rodziny. A w nim? Ojca? Sama nigdy by tego nie przyznała.
Podniósł się z ziemi i otrzepał ubranie. Miał szczęście i latarka nie przestała świecić. Tym razem skierował ją wprost pod nogi i bardzo uważnie poszedł dalej, po chrzęszczącym od brudu dachu, a potem opustoszałych schodach, na których niosło się echo jego kroków.
- „Za witraża dziwnym szkłem, pustych komnat chłód, w szary pył rozbity czas, martwy pusty dwór”4 – zanucił pod nosem, chociaż czuł się bardziej jak w czarnobylskiej elektrowni.
Wkroczył na korytarz najwyższego piętra i rozejrzał się w obie strony.
- Marlo, jesteś tu? - rzucił w pustkę, ale usłyszał tylko własny głos.
Sprawdził najbliższe drzwi, jednak były zamknięte, podobnie jak większość na tym piętrze, poza ostatnimi po lewej stronie. Wewnątrz zastał tylko kilka śpiących gołębi.
Dochodziła druga. Klatkę schodową zalegał kompletny mrok, poza słabym światłem, które niósł ze sobą. Szedł niezwykle wolno, wyczerpany, a zarazem skrajnie wyczulony, czując bezmyślny lęk przed nieokreślonym zagrożeniem. Nieznanym niebezpieczeństwem czającym się w ciemnościach, poza klaustrofobicznym bąblem jasności rzucanej przez latarkę. Zatrzymał się na pół piętrze, dając sobie chwilę wytchnienia i poświęcił ją na wyklinanie matki Marlo od najgorszych. Czując nieznaczną ulgę, zszedł na drugie piętro. Oświetlił po kolei oba korytarze. Po prawej stronie dostrzegł uchylone drzwi. Podszedł tam, intensywnie nasłuchując.
- Marlo, jesteś tam? – Cisza. – Marlo?
- Kto tam jest?! – usłyszał jej przerażony głos zza innych drzwi. – Odejdź stąd, idź sobie!
- To ja, Oldie – powiedział możliwie najłagodniej, ruszając w ich stronę.
- Odejdź! Zostaw mnie! – zawołała Marlo, ale on nie zważając na to, nacisnął klamkę i wszedł do środka.
Omiótł je światłem latarki. Na odrapanych ścianach wisiało kilka plakatów muzycznych. Marlo wcisnęła się w najdalszy róg pomieszczenia i zawinięta kocem, trzęsła się ni to z zimna ni ze strachu.
- To ja, spokojnie, przyszedłem ci pomóc – powiedział Oldie.
- Nie podchodź! Nie patrz na mnie! – Odwróciła się do niego prawym profilem, osłaniając twarz rękami. – Nie możesz mi pomóc!
- Marlo…
- Nie! – krzyknęła, kiedy postąpił kilka kroków.
Zatrzymał się i kucnął, aby się z nią zrównać.
- Już, spokojnie. Powiedz mi co się stało. Daj mi szansę i na pewno coś zaradzimy – obiecał tonem, którym mówi się do dziecka.
Dziewczyna rozpłakała się i dłuższy czas nie mogła wydusić słowa. Oldie bardzo wolno zbliżył się do niej i przyklęknął przy jej stopach. Milczał, czekając aż się odezwie.
- Chciał zabrać moją gitarę – powiedziała w końcu, a w jej głosie zabrzmiała nienawistna nuta. – Chciał przepić mój bas! Całe szczęście, że trzymam go w garażu Lily. Nawet nie wiem skąd o nim wiedział, bo to prezent od dziadka. – Spojrzała na niego i dopiero wtedy to zobaczył. Przytrzymał ją za brodę i obrócił lewym policzkiem w swoją stronę. Pokrywał go ciemnofioletowy siniec.
- Kto ci to zrobił, Marlo? – zapytał Skalski poważnie.
Strząsnęła jego rękę i przywarła do ściany.
- I tak nie pomożesz! – rzuciła histerycznie.
- Kto ci to zrobił? – powtórzył głośno i ostro.
Wbiła w niego spojrzenie, pełne strachu i wstydu, sondując czy mogła powiedzieć o tym właśnie jemu. Tacie Ani, który był jej zdecydowanie bliższy niż…
- Mój ojciec – powiedziała i spuściła wzrok, czując upokorzenie. Przyznała się przed nim do hańby, jaka na niej ciążyła, do najgłębszego korzenia niepewności, jaką w sobie nosiła, poniżenia, które przytłaczało jej barki. – Ja nie mogę tam wrócić. Dłużej już nie wytrzymam, nie zniosę tego!
Przyciągnął ją i długo płakała, wtulona w jego kurtkę.
- Już dobrze, Marlo, zabiorę cię do nas. Przenocujesz u Ani , a jutro zajmiemy się wszystkim w porządku?
- Tylko nie każ mi tam wracać – zapłakała dziewczyna.
- Nikt cię do niczego nie zmusi.

*
Jego żona nie odezwała się ani słowem, kiedy chwilę przed czwartą zjawił się w mieszkaniu w brudnym ubraniu i z Marlo kurczowo uczepioną jego kurtki. Jednak obserwowała ich przez uchylone drzwi sypialni i słuchała, jak Ania rzuca się z płaczem na swoją przyjaciółkę i jak Skalski każe im spać, i pozwala nie iść do szkoły. A potem ściąga buty i kurtkę, przebiera się w strój do pracy i kładzie się na kanapie, nie chcąc jej obudzić.
Tyle, że jego żona i tak nie mogła zasnąć, zmagała się z myślami, kłóciła się z sobą. A potem słońce powoli wstało, na zewnątrz zrobiło się szaro, zadzwoniły ich budziki (chociaż żadne nie spało) i minęli się w biegu, rozmawiając lakonicznie, jeszcze bardziej zmęczeni niż wieczorem, jeszcze bardziej odlegli. Elżbieta zgodziła się, by „przyjaciółka ich córki” została jeszcze jeden dzień, nie pytając go o prawdziwe powody, nie zastanawiając się dlaczego, lecz pozwoliła sobie stać się jeszcze bardziej wyobcowaną, zdusiła w sobie wątpliwości, nie zdała swoich pytań, nie chcąc poczuć się głupią, infantylną, żenującą, pogubioną. A on niczego nie wyjaśniał, bojąc się jej spojrzenia, kolejnych wyrzutów, oskarżeń, następnej kłótni.
I pożegnali się na korytarzu, zimnym pocałunkiem w policzek, a każde starało się nie myśleć o tym drugim, podczas samotnej podróży do pracy.

*
„Locked inside, my own mind, I’m so alone.
Locked inside, my own mind, I’m so alone.”^

Jego szept niósł się w niemal absolutnym mroku, psutym tylko przez lampkę świecącą ponad barem. W ślad za jego głosem podążała wyłącznie niepokojąca, cicha partia perkusji i kilka nut, wrzuconych tu i tam ze strun gitary.

„„Locked inside, my own mind, I’m so alone.
Locked inside, my own mind, I’m so alone.”^

Perkusja zerwała się nagle do obłąkańczej gonitwy i ucichła równie niespodziewanie, wracając do poprzedniej partii. Oldie szeptał do mikrofonu z zamkniętymi oczami, wzbraniając się przed spojrzeniem przed siebie. Na swoją żonę siedzącą samotnie pod rozświetlonym barem. Kiedy oddali się tak bardzo, że doszukują się wzajemnych, wrogich intencji? Podsycają podejrzenia. Szlifują oskarżenia. Dopatrują się poszlak dla własnych hipotez, zamiast szukać wspólnych rozwiązań i odpowiedzi. Czy odkąd zamienili się rolami? Czy od czasu, gdy jej kariera nabrała rozpędu? Czy z chwilą założenia zespołu? Czy każdy z tych elementów był tylko kolejną cegłą w murze, krokiem ku ułudzie wygodnego wyobcowania? I jak w centrum ich sporu znalazła się Bogu ducha winna nastolatka, szukająca w ich domu schronienia?

*
- Pewnie! Najlepiej ją adoptuj! Albo po prostu pozwól jej tu mieszkać zamiast mnie. Ja i tak ciągle siedzę w biurze!
- Grasz poniżej pasa, Ela!
- Bardzo trafne określenie, tylko o kim tutaj mowa?
- Kobieto, zastanów się, co ty pleciesz?! To jest siedemnastolatka!
- Nic tylko się cieszyć! Nie będziesz miał problemów z prokuratorem.
Skalski zacisnął pięści i zamknął oczy, nie mogąc na nią patrzeć. Ze złości był blady jak ściana.
- Zwariowałaś do reszty – oświadczył w końcu, bardzo dobitnie.
Jego żona dyszała ciężko, piorunując go spojrzeniem. Stali naprzeciw siebie, pośrodku salonu, drąc się na tyle głośno, że ich głosy niosły się po całym domu.
- Chodzi o kilka dni, żeby jej stuknięta matka mogła zrobić porządek w domu i żebym miał pewność, że jej ojciec nie wrócił. A to, co się roi w twojej głowie, nie ma z tym nic wspólnego.
- Jasne, ty jesteś Matką Teresą z Kalkuty, a ja jeszcze rzucam ci kłody pod nogi.
- Wiesz co, Ela? Nastaw sobie budzik co półgodziny albo , nie wiem, zrób co chcesz, ale jako sławna pani adwokat powinnaś chyba wiedzieć, że to winę trzeba dowieść, a nie niewinność, czy nie? Ominął cię ten wykład? Także, wybacz, że nie będę udowadniał ci, że nie jestem wielbłądem i byłbym wdzięczny, gdybyś przestała robić z siebie idiotkę.
Jego żona wybiegła z pokoju, trzaskając drzwiami i równie ostentacyjnie zamknęła się w sypialni. Skalski wyszedł w ślad za nią i krótką chwilę stał w przedpokoju. Ostatecznie ubrał płaszcz i skierował się do wyjścia. Ania i Marlo zatrzymały go na progu. Nie było wątpliwości, że słyszały każde słowo ich kłótni.
- Panie Skalski, przepraszam… – zaczęła Marlo, ale pokazał jej, żeby przestała.
- Zostajesz – powiedział tylko i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.

*
“Born in the night,
I was set from the shadows,
I’m a creature of the night,
I’m a creature of the night!

A barking black dog, boy,
I’m a barking black dog, boy.
I’m awake when You’re asleep,
I’m awake when You’re asleep.
Haunting You in nightmares and in darkness!”^

Gitarowe outro tego utworu, przechodziło płynie we wstęp  kolejnego, który choć nie ich autorstwa, na zawsze już kojarzył im się ze śmiercią Marlo.
Ania, w przeciwieństwie do swojego ojca, wpatrywała się w twarz swoje matki, starając się wyczytać, jakie emocje wzbudzała w niej ich muzyka. Czy wreszcie zrozumiała jaką ponieśli stratę, jaki ból przyniosła im ta śmierć? A może czuła satysfakcję, bo karta obróciła się przeciw ojcu, jego pasję znów trafił szlag, a dziewczyna, na którą zrzucała odpowiedzialność za wszystko, co najgorsze, ostatecznie zniknęła z ich życia? Ta myśl nurtowała ją od kilku dni, rodząc wątpliwości, budząc gniew, a nawet wściekłość. Zasiewając ziarno nienawiści, którą starała się zdusić w zarodku, chociaż padło na podatny grunt, żyzny od smutku, rozpaczy i samotności.

*
Kilka godzin przed wspomnianą kłótnią, Marek Skalski odwiedził mieszkanie Marlo, żądny wymierzenia sprawiedliwości każdemu, kogo tam spotka. Poinformował jej matkę, że znalazł Marlenę, przerażoną i pobitą oraz że wie o wszystkim, co wydarzyło się w ich domu i skłoniło ją do ucieczki.
- Pani córka, nie wróci tu, dopóki nie pozbędzie się pani śmierdzącego menela, który jej to zrobił. – Będąc ścisłym, użył wobec niego kilkunastu znacznie bardziej wulgarnych epitetów. – W innym razie, sprawa trafi na policję i zapewniam, że zadbam o to, by nigdy więcej nie zobaczyła pani córki na oczy. Nigdy! Ma pani wybór, córka albo ten śmieć!
To znaczy jej konkubent, który był zbyt pijany, aby podmiotowo uczestniczyć w tej dyskusji. Matka Marlo bez słowa wysłuchała jego tyrady, patrząc na niego wzrokiem psa zagonionego w kąt, kogoś przegranego, kto czeka na kolejny cios od losu. Ale w tym spojrzeniu kryło się też coś groźniejszego i zaskakująco stanowczego. Pierwotna gotowość do choćby beznadziejnej walki przeciwko siłom pragnącym pozbawić ją dziecka.
- Marlena musi tu wrócić – oświadczyła w końcu. – Czego pan chce?
- Żeby się go pani pozbyła – powiedział wskazując na pijanego mężczyznę, leżącego na tapczanie. – Ostatecznie. Wymieni pani zamki i uprzątnie ten barłóg, żeby dało się w nim mieszkać. Do tego czasu Marlo zostanie u mnie. A jeśli tu wróci i dowiem się, że nie traktuje je pani jak należy, zniknie szybciej niż może sobie pani wyobrazić.
Jego zimny ton nie potrafił jej przestraszyć. Godziła się z tym, jako kolejną marną transakcją, jaką musiała zawrzeć, aby przetrwać. Nie widziała w niej szansy ani zagrożenia, tylko kolejny krok na drodze stagnacji, pętli beznadziei, z której nigdy nie miała się wyrwać. Jednym uchem słuchała gróźb Skalskiego i jego zapewnień o znajomościach w policji i prokuraturze, a później przystała na wszystko, tak jak zawsze, nie mając wyboru.

4 „Jest taki samotny dom” (fragm.) – A.Sikorski z albumu „Cień Wielkiej Góry” Budka Suflera, Polskie Nagrania, 1975.
^ “Black dog trapped” – Anna Skalska, Marlena Turowicz z EP “No Way Back, Tribute to Marlo” Sirius and the Sirens, Delusional Records, 2012.(Nathaniel Sathirian,2014)

"To tylko Rock and Roll" Część Czwarta


- Marlo czy możesz przestać zachowywać się w ten sposób?! – rzuciła w desperacji Ania, bo jej przyjaciółka tarzała się po łóżku, zanosząc się śmiechem. – Mówię serio. Nie ma w tym nic śmiesznego!
- W jaki sposób? – wydusiła Marlena, nie mogąc przestać się śmiać.
- Jakbyś leciała na mojego ojca.
Szatynka zacisnęła usta, dusząc parsknięcie.
- Może ja lecę na twojego ojca? – zapytała tajemniczo.
- Przestań!
- Tak bardzo go pragnę! Pożądam go!
- Przestań!
- Śni mi się po nocach i nie chcesz wiedzieć co…
- Przestań, Marlo! Dajże wreszcie spokój! – Ania zerwała się na równe nogi, czerwona ze wściekłości, a Marlo śmiała się wniebogłosy, aż z piskiem spadła z łóżka i osunęła się na podłogę. – Czasem jesteś durna – oświadczyła Ania.
- Aleś ty czerwona, Świętoszku.
- Nie nazywaj mnie tak.
- Wstydzisz się? Krępuje cię to, że lecę na starszych facetów?
- Nie zaczynaj…
Marlo nagle spochmurniała.
- Skoro moja matka nazywa mnie dziwką, to może taka jestem? Może wcale mnie nie znasz?
Ania pobladła, a Marlena przyciągnęła do siebie kołdrę leżącą na podłodze.
- Milutko, co? – rzuciła i głos zaczął jej drżeć. – Jak moja własna, cholerna matka mogła powiedzieć mi coś takiego?
Zaniosła się płaczem, równie intensywnym jak wcześniejszy śmiech. Podkurczyła nogi i wcisnęła twarz w pościel, chcąc zdusić łzy. Ania wpatrywała się w nią osłupiała. Chciała pomóc, pocieszyć ją. Jakkolwiek. Usiadła na podłodze, objęła Marlo i przez dłuższy czas tkwiły tak, nieruchome, dopóki jej przyjaciółka nie przestała łkać.

*
Szybki, ciężki, gitarowy riff rozpoczął kolejną piosenkę, wraz z niesztampową partią basu przywodzącą na myśl Red Hot Chilli Peppers. Tło wypełniło się akompaniamentem organów Hammonda, a potem dołączył wokal, urywany, wykrzyczany, śpiewany na przemian przez Oldiego i Angie:

”Doors are locked!
Lights are shut!
Am I asleep?
No, I’m not!
Thinkin’ how,
To escape,
Where to run,
Never wait!”

- “Cause this house is just ain’t home for me!” – wykrzyczało pięć głosów i wszystko ucichło, poza wyczekującym rytmem perkusji. – „Cause this house is just ain’t home for me!”^

W ciszy niosło się tylko echo ich głosów, a potem całe instrumentarium wystrzeliło w szaleńczym pędzie, uporządkowanym chaosie, niosącym gniew, wściekłość, frustrację, lęk, smutek… Ania pociągnęła swoją partię, graną w duecie z Lilką i przeszła do długiej solówki, pełnej bólu i nostalgii, znacznie dłuższej niż na którymkolwiek z wcześniejszych koncertów. Twarz ukryła za kotarą włosów, a całe jej ciało poruszało się w ślad za melodią. Łzy spływały po jej policzkach. Dobrze wiedziała, że Marlo napisała ten tekst o sobie.

*
- Kto dzwoni o tej porze?! – wymamrotała rozespana Elżbieta, kiedy obudził ich hałaśliwy dźwięk telefonu.
Było dobrze po północy.
- Zaraz go zabiję – burknął Skalski i zwlókł się z łóżka, żeby w ciemności przejść do przedpokoju.
Ósmy sygnał, dziewiąty, dziesiąty…
- Kto do…
- Pan Skalski? – zapytał kobiecy głos w słuchawce.
- Kto mówi?!
- Sandra Turowicz.
Nie znał żadnej pierońskiej Sandry.
- Wie pani, która godzina? – warknął.
- Czy moja córka jest u pana?
- Kto?
- Czy Marlena tam jest?
Spojrzał na zegarek.
- Jest za piętnaście pierwsza, na litość Boską, co Marlena miałaby tu robić we wtorek o takiej porze? „Poza tym nie widziałem jej od piątku” – pomyślał sobie.
- Nie ma jej w domu? – zapytał, nagle zaniepokojony.
Turowicz wahała się przez moment.
- Nie wróciła od niedzieli.

*
Partię Ani nagrodziły oklaski i po krótkim pasażu, przeszli do drugiej zwrotki. Lekko zduszony głos dziewczyny nadawał jej jeszcze boleśniejszy, oskarżycielski wydźwięk:

„Mother she’s
Badly mad!
Want’s to have
Mudbloods dead!
Father he’s
As insane!
I’m the one!
I’m the shame!
And this house is just ain’t home for me!
And this house is just ain’t home for me!”^

Wspomniał na pierwsze spotkanie z matką Marleny.  Jej napuchnięte oczy, suchą pomarszczoną twarz, zaniedbane włosy. I niski głos, w którym pobrzmiewały papierosy i alkohol. Był wtedy strasznie wściekły. Czuł obrzydzenie i pogardę dla tej kobiety, która niszczyła swoje życie i ciągnęła w dół własną córkę. Nie potrafiła docenić skarbu, jaki w niej miała. Ich dom cuchnął dymem tytoniowym. Przesiąkło nim lepkie linoleum, post gierkowskie, sklejkowe meble, byle jakie tapety. Woń stęchlizny odrzucała od samego progu, zwłaszcza w tamten dzień, kiedy mieszała się z szaletowo-alkoholowym fetorem człowieka leżącego w salonie.

*
- Tato, co się stało? – zapytała Ania, ale uciszył ją ruchem dłoni.
- I dzwoni pani dopiero teraz? – rzucił ostro do słuchawki.
- Myślałam… Dzwoniłam po rodzinie, chodziłam.
- Co się, do diaska, zdarzyło w niedzielę, że Marlena nie wróciła do domu?
- Ja. Czy pana córka niczego nie wie? Nie widziała jej?
Skalski wziął głęboki oddech, żeby nie zakląć.
- Zawiadomiła pani policję? – Cisza. – Czy pani jest zdrowa na umyśle? Pani córka zniknęła, a pani…
- Marek, co się dzieje? – Jego żona w koszuli nocnej stanęła na progu sypialni. – Ania kładź się spać! – nakazała córce.
Dziewczyna zrobiła krok do pokoju, zamknęła drzwi i stała za nimi bez ruchu.
- Proszę wezwać policję albo ja to zrobię, do cholery! – perorował Skalski, aż zamiast odpowiedzi usłyszał głuchy sygnał zerwanego połączenia. – Ta pijaczka się rozłączyła! – rzucił bezradnie w stronę żony.
- Nie przy Ani – syknęła.
- Wyobrażasz sobie, że nasza córka znika, a my zaczynamy się martwić na trzeci dzień?
- Może w jej przypadku to nic nowego? – wypaliła Elżbieta, a Skalski stanął jak wryty.
- Proszę?
- Chodzi mi tylko o to, że Marlena często zachowuje się… niestandardowo.
- Jeśli dalej dusisz w sobie tę cholerną solniczkę.
- Nie tylko solniczkę, ale alkohol w gimnazjum, słownictwo, którego używa…
Ania wypadła z pokoju, pragnąc się kłócić, ale ojciec natychmiast ją powstrzymał.
- To nie najlepsza chwila na taką dyskusję – stwierdził twardo.
- Racja, chciałabym się wyspać – oświadczyła Elżbieta.
- To połóż się, a ja zamienię kilka słów z naszą córką.
- Ona też powinna spać.
- Bez tego nie zaśnie – powiedział i pod jego ciężkim spojrzeniem, żona obróciła się na pięcie i zniknęła w sypialni.

*
„I’m awake when the morning rise,
They’re all asleep, I didn’t sleep last night,
Got my wand and my trunk with me,
I’ll be gone, before anyone sees.
Leave this house and it’s ‘noble’ life,
Leave paranoid desolation time,
Walk my own ways, set my own rules,
At last free, when I’m gone from You.”^

To zakończenie, przy subtelnym akompaniamencie klawiszy, wieńczyło ich najdłuższy, autorski utwór. Nie sposób było nie myśleć przy nim o Marlo, kryjącej się przed rodzicami na „miejscówce”, znalezionej niegdyś wraz z Anią, gdzie chowały się przed światem i wymyśliły swój wymarzony zespół.

^”Ain’t no home” – Marlena Turowicz z EP “No Way Back, Tribute to Marlo” Sirius and the Sirens, Delusional Records, 2012. (Nathaniel Sathirian, 2010)